Ałmaty, leżąca na południu dawna stolica Kazachstanu, to miasto nowoczesne, z licznymi kawiarniami, restauracjami z wielonarodową kuchnią, parkami, targami, miasteczkiem wodnym, obiektami sportowymi, centrami handlowymi, klubami sportowymi, z wszystkim tym co charakteryzuje aglomeracje miejskie o różnorodnych wpływach kulturowych i otwarciu handlowym na świat. To także plac budowy i nieustannego ruchu. Nad centrum góruje Koktube – Zielone lub Niebieskie Wzgórze, na które można wyjechać wygodnymi wagonikami i przy muzyce na żywo, podziwiając panoramę miasta, zjeść dobrą kolację zakrapianą winem rodzimej produkcji. Wzgórze obłożone jest domkami letniskowymi i willami, z tarasowymi ogródkami i saunami przydomowymi. Miasto oferuje szereg rozrywek: kluby nocne, kina, teatr, filharmonia, koncerty, muzyka na żywo w wielu restauracjach, kluby sportowe, a w nich jazda konna, sztuki walki wschodu, joga, salony masażu i sauny, butiki z najlepszymi kolekcjami ciuchów, za ogromne pieniądze, salony fryzjerskie i kosmetyczne.......uf! Ałmaty otoczona jest górami, które oferują, poza możliwością wspaniałych trekkingów, także uprawianie sportów zimowych.
Zielony Bazar
Jest atrakcją turystyczną, ale dla mnie było to miejsce częstych zakupów: pieczywa, warzyw i owoców i mięsa. Po miesiącu pobytu, już rozluźniona, na zakończenie udanych zakupów popijałam z kazachskim kolegą wodę z sokiem malinowym z saturatora, w szklaneczkach wielokrotnego użycia, a smak napoju był taki sam jak w dzieciństwie gdy piłam tę „gruźliczankę” serwowaną przez Kobietę z Wąsem z saturatora w Bielsku-Białej, przy byłej ulicy Feliksa Dzierżyńskiego (bez sentymentu do tego ostatniego). Zielony bazar zajmuje sporą powierzchnię w centrum miasta, składa się z ogromnej hali targowej, w której spotykają się sprzedawcy oferujący warzywa, egzotyczne owoce świeże i suszone, setki kilogramów aromatycznych przypraw, grzyby, produkty marynowane, sałatki, mięso z głowami i bez, ryby z różnych regionów Kazachstanu, wyroby z Chin, Kirgizji, Uzbekistanu, Tadżykistanu. Z porozumiewaniem się nie ma problemu, na bazarze i ulicy językiem „urzędowym” jest rosyjski. Należy ostrożnie podchodzić do cen i nie dać się „nabić w melona”, którego zakup udało mi się raz przepłacić dziesięciokrotnie. Halę główną otacza zadaszona hala mniejsza i szereg kiosków z nabiałem i chlebem, a także setki handlarzy rozkładających swój towar w okolicach targowiska bezpośrednio na chodniku. Poza jedzeniem możemy tu kupić także wszystkie akcesoria życia codziennego, ubrania, kosmetyki, zabawki i pampersy i wszystko inne na co mamy ochotę.
Muzeum kazachskich instrumentów
W pobliżu Zielonego Bazaru znajduje się przepiękny architektonicznie (co niestety jest tu rzadkością) drewniany budynek, w którym kryją się prawdziwe skarby i którego zwiedzanie daje wspaniałe odprężające przeżycia. To muzeum instrumentów. Jeśli Kazachstan nie kojarzył nam się z muzyką, to teraz jest okazja, aby zapoznać się z jednym z elementów kultury tego kraju, elementu, który pomógł temu narodowi na przetrwanie i nie pozwolił na zniszczenie jego tożsamości, a nie było to łatwe gdyż statystycznie z wszystkich narodowości pod panowaniem Związku Radzieckiego to właśnie procentowo najwięcej eksterminowano Kazachów, ponad 50 procent ludności. W muzyce i śpiewie znajdują wyraz umiłowanie wolności i przestrzeni. To w często monotonnych śpiewach wielkich bardów pobrzmiewa step, pustynia, przestrzeń, lot ptaka i tętent kopyt końskich (a o koniach będzie dalej). Łatwo wyobrazić sobie kazachskiego pieśniarza, poetę np. Abaia czy Zambyla, siedzących przy ognisku przed białą jurtą, zapatrzonych w step, grających na dombrze albo kobyzie i śpiewających, mniej czuły meloman powie „zawodzących”, swe tęskne pieśni. Mogłabym spróbować usiąść w kącie sali i zagrać tym bardziej, że i jeden i drugi instrument mają tylko po dwie struny. Niestety są one zamknięte w przeszklonych gablotach, w których zgromadzono ponad tysiąc eksponatów. Można jednak przycisnąć na guziczki umieszczone przy niektórych gablotach i posłuchać nagrań z brzmieniem instrumentów.
Parki
Idąc w dół od muzeum instrumentów dojdziemy do największego, stuhektarowego parku w Ałmaty, w obrębie którego znajduje się także przestronny ogród zoologiczny z bardzo bogatą fauną, wesołe miasteczko, staw, na którym można popływać łódką. W towarzystwie dzieci zawsze dojdziemy do zoo, ale uwaga tu zwierzęta nie wypoczywają w spokoju, lecz są otoczone przez sprzedawców waty cukrowej, lodów, zabawek maide in China, fotografów z wężami na ramionach i małpkami na smyczy. Jednakże to zamieszanie wynagradzają rozmiary ogrodu, zieleń i mnogość zwierzątek, wśród których występują nieznane u nas okazy np. misia z pobliskiego pasma górskiego Tien-Szan, czarnego bociana i wiele innych. Trzeba także uważać aby nie zostać rozjechanym przez bryczki zaprzęgnięte w osiołki, przez wielbłądy i kucyki wodzone najczęściej przez dziesięciolatków, którzy w ten sposób oferują usługi transportowe na tym rozległym terenie. W zoo towarzyszy nam przyjaciółka Lena (jej babka była Polką) z synkiem Rusłanem, który wciąż krzyczy „smatriiiiiii!” i prowadzi nas podniecony szlakiem zwierzaków. Ku uciesze małoletniego towarzystwa kupuję trzy chińskie gumowe kule napełnione podejrzaną cieczą
Mój ukochany ałmatyński park, leży 10 minut piechotą od Zielonego Bazaru. To Park Panfilowa (generała) z częścią dystyngowaną z wysokimi drzewami i tablicami upamiętniającymi bohaterów II wojny światowej, gdzie w zakamarkach przytulają się młode pary i z częścią bardziej rozrywkową z piękną cerkwią, przed którą znajduje się centralny placyk parku z mnóstwem ławeczek, mini-estradą karaoke, lodami, balonami, gabinetem krzywych luster i cudowną atmosferą słodkiego fa niente, dolce vita, pole-pole, mora mora.
Jest jeszcze, a raczej był ogromny ogród botaniczny z niezwykle bogatą florą, położony w bardzo atrakcyjnej części miasta, ale właśnie ta masa zieleni w centrum spowodowała iż wybudowano tu osiedle dla bogatych „Ogród Botaniczny”, ale nikt na razie tego tematu nie poruszył, a według przewodników turystycznych nadal istnieje w niezmienionej formie i możemy go zwiedzać podziwiając różne gatunki roślin, co prawda częściowo teraz pokrytych nowoczesnymi budowlami.
Ponadto w Ałmaty skorzystać można z rodzinnego parku rozrywki, gdzie za równowartość 15 zł od osoby, możemy cały dzień bawić się na karuzelach w stylu Rabkolandu.
Ramstor
Ramstor to świat Zachodu i dla zachodnich gości w Kazachstanie, oddech wśród fast foodów dla zmęczonych życiem na obczyźnie rodzin amerykańskich pracowników i dyplomatów, tu można mieć wszystko!! Kawałki pizzy, udka z kurczaka, hamburgery, gumowe ciastka... Tu spotkać można było czasami Jacka, polskiego dyplomatę, który tak odpoczywał od Azji. Ta sieć centrów handlowych została założona przez Turków. Na piętrze są eleganckie butiki, bank. Tu przychodzę na lodowisko, otoczone stolikami z tutejszych restauracji, na którym co tydzień odbywają się pokazy tancerzy figurowych. Tu trenuje łyżwiarzy Jewgienij Wasiljewicz. Jego praca to mistrzostwo świata wśród trenerów, to on „wyhodował” mistrzów Kazachsatnu w jeździe figurowej. W przeciwieństwie do Krakowa w Ałamaty można jeździć na łyżwach nawet podczas trzydziestokilkustopniowych upałów. Kupuję używane łyżwy za równowartość dwóch nowych par, które mogłabym kupić w Polsce i na taflę! To co europejskie jest tu drogie.
Hipodrom
Postawić i wygrać na wyścigach konnych! To można zrobić w Ałmacie na hipodromie.
Jestem tu z Nurikiem, młodym, wykształconym Kazachem, mówiącym po kazachsku, rosyjsku, polsku i angielsku. Nurłan studiował w USA i w Polsce, ma plany wyjechać na dalsze studia do Hiszpanii, ale przyszłość zawodową wiąże z Kazachstanem. W Kazachstanie widoczny jest wyraźny zwrot w kierunku integracji narodowej. Język kazachski przez lata tępiony przez władze radzieckie, teraz rozkwita. Kosztuje to wiele wysiłku gdyż duża część rdzennych Kazachów już go nie używała. Ale ten kto chce tu coś osiągnąć musi znać język kazachski. Potrzebni są młodzi, dobrze wykształceni Kazachowie. Trudno się dziwić narodowi przez lata ciemiężonemu i prześladowanemu za używanie kazachskiego iż teraz pragnie mówić we własnym języku. Ale wróćmy na hipodrom. Aby nieco zrozumieć panującą tu atmosferę, trzeba wiedzieć, że ludność tutejsza kocha konie. Konno uczą się już jeździć małe dzieci, które początkowo przywiązuje się do siodła. Jazda konna daje poczucie wolności, w stepie umożliwia wędrówki.
Poza standardowymi gonitwami, na hipodromie rozgrywana jest także superszybka gonitwa bez siodeł, a koni dosiadają już ośmiolatkowie. Konia do takiej gonitwy wystawiają ludzie, którzy przyjechali z odległych rejonów i liczą, że ich syn i koń zdobędą upragnione trofeum i splendor. Stojąc i przypatrując się rozpędzonej końskiej masie z dzieciakami na grzbietach odczuwałam chwile grozy. Wyobrażenie, że każdy upadek grozi małym chłopcom w najlepszym razie trwałym kalectwem lub co gorsza śmiercią pod kopytami galopujących zwierząt. Jednak tutaj to normalne. Dzieciaki dosiadające koni uczyły się jazdy od wczesnego dzieciństwa, niejednokrotnie były kopnięte, ugryzione przez zwierzaka, spadały już wiele razy. To profesjonaliści i niejeden instruktor jazdy konnej w Europie mógłby u nich brać dodatkowe lekcje. Ich stosunek do konia jest naturalny. Kazachstan trudno wyobrazić sobie bez koni.
Przed standardowymi gonitwami postawiłam na trzy konie. Porady udzielił nam stojący w ogonku do kasy Kazach w poszarpanych tenisówkach. Biorąc pod uwagę, że nasz informator nie wyglądał na kogoś komu udało się zbić fortunę, postawiłam bardzo skromną sumę. Nie wierzyłam własnym oczom i musiałam pożałować szczęścia, które chciał nam dać ten skromny człowiek. Wszystkie konie, których imiona podał wygrały po kolei. Zlekceważyłam szansę na sukces!
Autor: Anna van der Kotteck
Źródło: „Magazyn Globtroter”