Przez Herart do Kabulu
Afganistan to jeden z najciekawszych krajów na świecie. Krzyżowały się tu wędrówki wielu ludów Azji Centralnej, co znalazło odbicie w dzisiejszej bogatej mozaice etnicznej. Jednocześnie jednak Afganistan jest uważany za kraj zbójecki, za ziemię talibów, ciągłych walk i niepokojów. Tę wybiórczą opinię zaszczepiły i ugruntowały media – pracujący w nich dziennikarze, często ludzie, którzy jedynie powtarzają zasłyszane poglądy, tworząc obraz tylko częściowo zgodny z rzeczywistością. Nie będę się rozpisywał na temat gorszej strony tego kraju czy jego mieszkańców, ponieważ trudno było mi ją odnaleźć, gdy tam przybywałem. Pozostanę zatem przy swojej własnej, jakże odmiennej opinii. Sytuacja w Afganistanie jest odbiciem polityki i interesów świata. Stare perskie przysłowie mówi: jeśli nie podoba ci się twoje odbicie w lustrze, nie rozbijaj lustra, rozbij sobie twarz.
Afganistan widziałem w 2004 r. nie oczami wygodnego Europejczyka, śpiącego w drogich hotelach i podróżującego komfortowymi samochodach z klimatyzacją. Na szczęście lub nieszczęście kraj ten nie ma takich atrakcji, musiałem więc podróżować przeważnie na bagażniku ciężarówki, w upchanym busie, na ośle lub piechotą – po prostu nie było innej możliwości.
Podróż rozpoczęła się w irańskim Meszhedzie, skąd każdego dnia odjeżdżał autobus do Heratu. W autobusie byłem jedynym Europejczykiem, jedynym nie muzułmaninem, to znaczy jedyną osobą, która nie oddawała na każdym postoju pokłonów Allachowi. To, że nie jestem wyznawcą islamu nikomu nie przeszkadzało, żadnych aluzji, tylko sąsiad nie rozumiał, dlaczego nie noszę brody i był pełen podziwu dla mnie, że jadę do jakiegoś Czakczaranu w centralnym Afganistanie. Im bliżej granicy, tym częstsze kontrole, pytania, niedowierzanie, spisywanie dokumentów, tym więcej ciężarówek wypchanych taczkami, antenami, kanistrami, kozami, skórami, czyli wszystkim, co da się załadować na ciężarówkę.
Na granicy przeżyłem lekkie rozczarowanie. Jeden z pasażerów – Afgańczyk, z którym często paliłem papierosy, nie został wpuszczony do własnego kraju. To Hazar – mieszkaniec centralnej części Afganistanu. Jeden z wielu, którym wraz z rodziną udało się uciec do Iranu, kiedy rządzili talibowie. Wszyscy uciekinierzy chcą teraz wrócić na swe ziemie, niestety, nie mogą wjechać do własnego kraju, gdyż nie mają odpowiednich papierów. Żegnamy się, ogarnia mnie smutek z powodu rozstania; obawiam się, że dla całej tej rodziny to codzienność, to kolejna porażka, jaka ją spotkała. Trudno w takich sytuacjach patrzeć na świat optymistycznie, tak jak trudno być mniejszością etniczną i religijną w kraju o niestabilnej sytuacji politycznej. Hazarowie w Afganistanie są tego najlepszym przykładem. Ich kraj – Hazadżarat, obejmuje tereny od Bamyanu po Czakczaranu. Hazarowie to szyicka mniejszość. Mają mongolskie rysy, są dalekimi potomka mongolskich wojowników Czyngis-chana i miejscowych kobiet pochodzenia tadżyckiego i tureckiego. Największą wrogość do nich czuli i czują Pasztuni. Talibowie uznali Hazarów za hipokrytów, odstępców od prawdziwego islamu.
Herat
Przyjechałem do tego miasta późną nocą. Wyglądało tak, jakbym przeniósł się w świat baśni, której akcja rozgrywa się w XIX stuleciu. Do lokalnego pensjonatu dojechałem motorem. Byłem tak zmęczony, że gdy tylko położyłem się na łóżku, od razu zasnąłem. Obudzony, a właściwie ogłuszony porannym wezwaniem muezina do modlitwy, wstałem o szóstej rano. Było okropnie zimno. Jako gość zostałem zaproszony do pobliskiej czajchany na herbatę. Dla Afgańczyka oprócz przestrzegania zasad wiary obowiązkiem jest wypicie herbaty. Kiedy podróżowałem do Kabulu, kierowca odmówił jazdy, gdyż nie dostał herbaty – powiedział, że bez czaju nie jedzie, i koniec.
Herat to kolebka afgańskiej historii i cywilizacji. Miasto leży w oazie, założono je 5000 lat temu. Główny meczet wzniesiono już w VII w. W średniowieczu Herat stanowił ośrodek Kościoła nestoriańskiego i ważne centrum sufizmu oraz mistycznych odmian islamu. Miasto, podobnie jak wszystkie w Afganistanie, było wielokrotnie burzone, jednak chyba największa klęska dotknęła je w 1979 r., kiedy to Sowieci zniszczyli szmatą. Ale to jeszcze nic. W Heracie widziałem też rondo, na środku którego stała przywiązana koza.
Główną atrakcją miasta jest ogromny fort w kolorze piasku, otoczony targiem. Są na nim sprzedawane głównie warzywa, takie same jak w Polsce – ziemniaki, cebula, ogórki, pomidory. Handel żywnością jest zarezerwowany wyłącznie dla mężczyzn. Z drugiej strony fortu kwitnie handel stanikami, majtkami, ręcznikami, butami – tutaj królują już kobiety. Są one szczelnie zakryte burkami. Utrudnia to dogadanie się ze sprzedawczyniami. Trudno nawiązać też z nimi kontakt wzrokowy. Afgańska burka – najczęściej niebieska, w kształcie dzwonu – ma zakrywać wdzięki kobiet. Burki są bardzo niepraktyczne – gorące w lecie, deformują obraz (kratki na oczy), utrudniają poruszanie się.
Od centrum Heratu – fortu i targu, odchodzą boczne uliczki. Można tam natknąć się na handlarzy garnkami, pistoletami, granatami, ptakami, śrubkami oraz płytami z filmami i muzyką. Herat jako serce średniowiecznego islamu szczycił się w całym regionie liberalną tradycją muzułmańską – był ośrodkiem sztuki, rzemiosła, malarstwa miniaturowego, tańca, tkania dywanów, muzyki. Za czasów talibów wszystko to zostało zabronione. Nie tolerowano żadnego przejawu sztuki. Władze tłumaczyły: oczywiście rozumiemy, że ludzie potrzebują jakiejś rozrywki, ale mogą przecież chodzić do parku, oglądać kwiaty i w ten sposób uczyć się islamu.
W Heracie środkami komunikacji miejskiej są karety powożone przez konie. Jazda taką karetą była dla mnie wielką atrakcją. O dziwo, nie tylko dla mnie. Nie wiem, czy nie większą rozrywką – a nawet, jak mówił, nobilitacją – była ta wycieczka dla Mahmuda, młodego woźnicy. Zaserwował mi on swą karetą wycieczkę Herat by night. Powóz taki jest przeznaczony dla trzech pasażerów – jeden siedzi obok woźnicy, a dwóch pozostałych w tylnej części pojazdu.
W Heracie poznałem Hassana, który jak się okazało, zauważył mnie od razu, gdy tylko zawitałem do miasta. Podobno następnego dnia obserwował mnie przez cały czas. Chciał zaspokoić ciekawość świata i zaobserwować, jak „biały” zachowuje się w takim mieście jak Herat. Hassan nie mógł się nadziwić, że często robiłem z siebie kompletnego idiotę, żeby pstryknąć kilka zdjęć portretowych. Najzabawniejsze było to, że jak już udało mi się osiągnąć kompromis w sprawie zdjęcia, wtedy fotografowany stawał na baczność i wytrzeszczał nienaturalnie oczy.
Z Hassanem poszliśmy na herbatę (w Afganistanie nie pija się kawy). Okazało się, że brat Hassana – Omar, jest ważną postacią w całym tym rejonie kraju. Brata odwiedziliśmy w budynku, który wyglądał, jak wybudowany parę dni temu. Rzeczywiście, Omar robił wrażenie. Miał bardzo dużą głowę, był zarośnięty aż po brwi i dodatkowo, żeby było śmieszniej, jego broda sięgała klatki piersiowej. Współczułem mu...
Mimo wyjątkowo groźnego wyglądu Omar okazał się bardzo wrażliwym człowiekiem. Po wymianie uścisków dłoni i zapytaniach, skąd pochodzę, gdzie jadę i czy wierze w Boga, przeszedł do sedna sprawy. Ku mojemu zdziwieniu zapytał, czy w Polsce są ptaki. To był jedyny temat, jaki poruszyliśmy podczas naszej prawie godzinnej rozmowy. Na pewno nie była ona jednak nudna. Po wizycie w biurze u Omara poszedłem do pięknego niebieskiego meczetu. Meczet ma to do siebie, że na jego dziedzińcu można siedzieć cały dzień i obserwować – zawsze coś się dzieje. W wyłożonym dywanami wnętrzu świątyni wielu ludzi odpoczywa, śpi, czyta Koran, dyskutuje. Na dziedzińcu jest kilka medres, i to zarówno dla dziewczynek, jak i dla chłopców. Warto je odwiedzić – polecam.
Niezapomniane wrażenie zrobiła na mnie wizyta na wzgórzach Heratu. Na większości stoków są cmentarze. Spotkałem tam ojca z synem – opiekunów małego meczetu, stojącego tuż obok jednego z cmentarzy. Syn zajmował się oprowadzaniem po grobach. Wiedział, kto i gdzie jest pochowany. Jego ojciec – niewidomy starszy człowiek, pozbawiony dolnych kończyn, to ofiara polityki, bojownik o wolność swego kraju. Zatrzymałem się, aby z nim porozmawiać. Rozmowa nie trwała długo – bardzo długi był tylko uścisk dłoni. Widziałem wtedy uśmiech na twarzy tego człowieka i chyba radość, że w końcu na jego ziemi zapanował spokój i zawitali ludzie ciekawi jego kraju. Pytał mnie, skąd jestem, ile mam lat, co tu robię – wszystkie pytania były bardzo wyważone, czuło się niesamowitą ciekawość. Pytania zadawał powoli, a każdą moją odpowiedź kwitował jedynie kiwnięciem głową...
Pod względem liczby cmentarzy Afganistan zajmuje czołowe miejsce na świecie. W każdym miasteczku jest ich kilka. Prawie każda wieś ma swój własny cmentarz. To pamiątki po Brytyjczykach, Rosjanach i wojnach domowych.
Majmana
Następnym miastem na trasie mojej podróży była Majmana. Bus z Heratu do Majmany odjeżdża z niewiadomego miejsca i nie wiadomo kiedy. Potem wraca, objeżdża miasto i znów wraca. Takich wycieczek po mieście było około dziesięciu. W końcu, gdy wszyscy pasażerowie zostali już upchani, zaczął się przegląd samochodu: wymiana oleju, wycieraczek i pompowanie kół – oczywiście wszyscy musieli wysiąść, a następnie na nowo się rozsiadać. Po trzech godzinach ruszyliśmy w kierunku Majmany. Kierowcą był Ismail, który palił niesamowite ilości haszyszu, nikotyny, owoców w fajce wodnej, ale oczywiście nie pił żadnego alkoholu ani kawy.
Tuż za Heratem zaczynają się wielkie góry, gdzie jeszcze w maju zalega śnieg. Droga jest bardzo wyboista, mnóstwo na niej skał, dziur, kałuż, ale mimo wszystko da się jechać. Widać ludzi na osłach, brodatych Afgańczyków, pasterzy, wraki czołgów, wreszcie także karawany afgańskich Cyganów – Kuczi. O Kuczi słyszałem dużo, ale nie sądziłem, że ich spotkam. To najbardziej zamknięta grupa etniczna w Afganistanie. Są nomadami przemierzającymi na swych wielbłądach cały kraj. Na drodze do Majmany można zobaczyć wsie tymczasowo przez nich zasiedlone. Zawsze gdy tamtędy przejeżdżaliśmy, goniły nas ogromne psy, największe, jakie widziałem w życiu. To właśnie te psy bronią Kuczi.
Bus, którym jechałem poruszał się w konwoju, to na wypadek, gdyby coś się stało – w grupie raźniej. Na pierwszym postoju wszyscy już się dowiedzieli, skąd jestem, ale nikt nie rozumiał, po co jadę do Mazaru, a potem do Kabulu. Nie mieściło się im się w głowach, co to jest zwiedzanie. Mimo to każdy był ciekaw, co to takiego Polska. W czajchanie po wypiciu herbaty współtowarzysze wyjęli fajkę wodną, zaczęły się zaczęły się rozmowy i śmiechy. Panował tu piękny zwyczaj – właściciel wręczał każdemu gościowi kwiat róży, aby mógł delektować się jego zapachem. Każdy z Afgańczyków delektował się wonią dłuższy czas i, jak to u nich, ostro przy tym gestykulował i sprzeczał się z innymi, co ten zapach przypomina. Pierwszą noc spędziliśmy około stu kilometrów za Heratem, w domu, w którym większość mężczyzn paliła opium.
Gdy dojechaliśmy do Majmany, Ismail zaprosił mnie do swojego domu. Zorientowałem się, że Ismail należy do pokolenia mudżahedinów walczących o wyzwolenie kraju spod panowania obcych. Na podwórku stała armata oraz furgonetka marki Datsun. Jak większość mężczyzn, Ismail miał karabin, a zapewne także wiele granatów. Po wejściu do domu kazał szóstce swych dzieci ładnie się ubrać do zdjęć, poprosił również swoją matkę o pozowanie do zdjęć. Żony nie było, a ojca stracił na jednej z wojen. Dzieci ubrały się w stroje niczym do komunii świętej. Wszystkie po raz pierwszy widziały coś takiego, jak aparat. Zjawiły się również dzieci z sąsiedztwa, wiele z nich w łachmanach. Biegały tam i z powrotem, wymachując rękami i krzycząc z podniecenia na samą myśl o tym, że zaraz zrobię im zdjęcia. Potem poszliśmy do miejskiej łaźni – takiej najprawdziwszej, zachowanej w prawie niezmienionym stanie od XIX w. Wnętrze było zaniedbane, ale na ścianach zauważyłem freski. Za wejście do łaźni płaci się grosze – oczywiście ja, jako gość, nie musiałem za nic płacić.
Atrakcją w okolicach Majmany jest też buzkasi – sport polegający na walce dwóch drużyn o zwłoki owcy.
Mazar i Szarif
Podróż z Majmany do Mazar-i-Szarif trwa osiem godzin. Mazar to uzbeckie miasto leżące na stepie, który rozpoczyna się na północ od Hindukuszu. Niegdyś było jednym z najruchliwszych ośrodków na Jedwabnym Szlaku, dziś stanowi centrum przemytu towarów między Pakistanem i Iranem a Azją Centralną. Głównodowodzącym Uzbeków w tym rejonie jest od dawna generał Dostum, który dorobił się majątku na tranzycie i na lokalnych wojnach. Obecnie jest również właścicielem linii lotniczej Balch.
W Mazar i Szarif znajduje się też piękny meczet, nieco podobny do tego, jaki widziałem w Heracie. Świątynię najlepiej oglądać, kiedy wstaje lub zachodzi słońce, którego promienie podkreślają feerię kolorów. W mieście prawie wszędzie można napić się wyśmienitych soków z lokalnych owoców.
Źródło: archiwum "Globtrotter"
Tekst: Łukasz Odzimek
Zaciekawiła Cię ta historia? Sprawdź nasze wyjazdy
Wycieczka do Afganistanu |11 dni