Natura hojnie obdarzyła Kenię. Pełne zwierzyny obszary chronione, piękne krajobrazy, góry z drugim pod względem wysokości szczytem w Afryce, dzikie tereny na północy, piaszczyste plaże na wybrzeżach, barwne plemiona kultywujące tradycje przodków, łagodny klimat... Wszystko to sprawia, że Kenia jest jednym z najciekawszych krajów świata. To także państwo – jak na Afrykę – stabilne politycznie. Zamieszki i zamachy, których nie uniknął ten kraj w ostatnich latach, spowodowały wprawdzie zmniejszenie, ale nie zatrzymały fali przybywających tam turystów i podróżników. Ich liczba sięga ośmiuset tysięcy rocznie. Niestety, Kenia, jak każda piękność, ma liczne wady. Bandytyzm, niebezpieczne drogi, zbyt wielu turystów w niektórych parkach narodowych – to tylko niektóre z nich.
Co zwiedzać?
MIASTA
Oczywiście, oglądanie miast nie jest celem przyjazdów. Z pewnością jednak traficie do największych kenijskich metropolii – Nairobi lub Mombasy. Pozostałe miasta można określić mianem dziury – zabitej nie dechami, ale blachą, bo falista blacha to w nich podstawowy budulec. Wbrew powszechnej opinii warto spędzić nieco czasu w Nairobi lub Mombasie. To fascynujące konglomeraty wielu religii, ras i plemion. Otoczone murami i drutami kolczastymi rezydencje, dzielnice nędzy, do których napływają uchodźcy z Konga czy Somalii, centra z tłumem „białych kołnierzyków” maszerujących do biur i przepychających się między żebrakami. Wchodzenie do gorszych dzielnic nie musi od razu oznaczać samobójstwa. Przeszedłem kiedyś piechotą pół Nairobi przez nędzne dzielnice i nie spotkałem się z żadną agresją, choć oczywiście nie świadczy to o zadowalającym poziomie bezpieczeństwa w slumsach. W miastach znajdziemy chrześcijańskie kościoły różnych wyznań. Jeżeli pójdziemy w niedzielę na mszę, to usłyszymy popis śpiewów, za jaki w Polsce musielibyśmy słono zapłacić. Odwiedźmy świątynie hinduistów lub sikhów, a także meczet. Wszystko to znajdziemy na małym obszarze. Późno wieczorem wybierzmy się do nocnego klubu lub dyskoteki, szczególnie wtedy, gdy weekend będziemy spędzać w mieście. To nie tylko miejsca dla młodzieży. Tańczenie, picie lub po prostu obserwowanie bawiących się i słuchanie muzyki to zajęcia dla ludzi w każdym wieku. Jak oni tańczą! Gdy rozbrzmiewa afrykańska samba lub raegge, ciała miejscowych wyginają się z nieprawdopodobną gracją i harmonią. W porównaniu z nimi nawet najlepiej tańczący biali wydają się drewnianymi lalkami. W klubie lub na dyskotece mężczyźni zostaną natychmiast otoczeni przez czarne piękności, często przypominające Naomi Campbell. Łatwo poznamy też tam miejscową elitę i nadarzy się okazja do ciekawej rozmowy. Pamiętajmy, to raczej my powinniśmy postawić w takim miejscu drinka. Już Anglicy przyzwyczaili Kenijczyków do tego, że biały płaci za wszystko, rozdaje napiwki, i my tego zwyczaju nie zmienimy. Jeżeli chcemy przeżyć adventure, spędźmy wieczór w tanim lokalu. Są to często drewniane lub blaszane budy, zatłoczone, z potwornie głośną muzyką w środku. Do takiego miejsca lepiej przyjść ze znajomymi Kenijczykami i ulotnić się, zanim towarzystwo stanie się bardzo pijane. W dzień warto iść na jakikolwiek targ – to system nerwowy miasta. Zobaczymy tam, jak bardzo nędzne przedmioty muszą ludzie sprzedawać, aby przeżyć jeszcze jeden dzień. Gdy poznamy godnych zaufania Kenijczyków, poprośmy ich, by zaprowadzili nas do slumsów. Czy widzieliście film Wierny ogrodnik? Przedstawiono w nim Nairobi tak, jak faktycznie wygląda; można trafić do tych miejsc i zobaczyć je na własne oczy. Na City Market w Nairobi czy Mombasie jest do wyboru mnóstwo pamiątek. Możemy spokojnie, bez pośpiechu coś wybrać i potargować się. Będzie taniej niż w sklepach dla „białasów”, przy wiodących do parków narodowych drogach, gdzie zatrzymują się kierowcy podczas safari. W miastach nadmorskich, a szczególnie w Lamu, odnajdziemy niepowtarzalną atmosferę Wybrzeża Suahili. W Kenii muzea nas nie zachwycą. W Nairobi zajrzyjmy jednak do oryginalnego domu Karen Blixen i odnowionego Muzeum Narodowego, a w Mombasie – do portugalskiego Fort Jesus.
PARKI NARODOWE I REZERWATY
Są największą atrakcją kraju, a safari jest celem setek tysięcy zagranicznych turystów. Samo słowo „safari” oznacza w języku suahili po prostu „podróż”. Za czasów kolonialnych była to wyprawa myśliwska, a dzisiaj tak określa się wycieczkę połączoną z obserwacją i fotografowaniem zwierząt. Nawet najoszczędniejszy Poznaniak powinien spędzić przynajmniej trzy dni na safari, chociaż trzeba na to wydać przynajmniej znacznie ponad sto dolarów za dobę. W Kenii to wciąż piękne przeżycie: wspaniałe krajobrazy, łatwość dostrzeżenia zwierzyny, dobrzy kierowcy i atmosfera przygody. Jest o wiele atrakcyjniejsze od safari w RPA, gdzie w niektórych parkach wyasfaltowano drogi... Minus to duża liczba turystów na obszarach chronionych. Czasem wokół leżącego geparda gromadzi się kilkanaście samochodów, które oczekują w kolejce, aby podjechać do biednego zwierzęcia. Paradoksalnie, tłum turystów może być zaletą w swoistym wyścigu o to, aby zobaczyć jak największą liczbę przedstawicieli różnych gatunków ssaków. Po prostu poszukiwania prowadzi więcej osób i rosną szanse natrafienia na drapieżnika lub na ciekawą scenę. O wiele łatwiej wypatrzyć stado samochodów, niż znaleźć lwa czy lamparta. Gdy pojedziemy w kierunku takiego zgromadzenia, możemy być pewni, że coś tam jest.
A oto kilka porad dotyczących safari:
– sprawdźmy, czy każdy uczestnik ma miejsce przy oknie i czy w pojeździe jest otwierany dach, specjalnie przystosowany do safari. Tylko w takim przypadku będzie można swobodnie fotografować i obserwować zwierzynę. Pamiętajmy przy okazji, że gdy zasłaniamy komuś widok, odsuńmy się i pozwólmy sąsiadowi zrobić dobre zdjęcie. Szybko nam się zrewanżuje. Na safari warto pojechać prawdziwym samochodem terenowym – są to w większości land-rovery lub toyoty land-cruisery starego typu (nowe nie sprawdzają się w Afryce). Tańszą, ale też niezłą opcją są japońskie minibusy, specjalnie przystosowane do safari; – dobrze żyjmy z kierowcami i nie wymagajmy od nich cudów. Park narodowy to nie zoo; nie mamy gwarancji, że zobaczymy lwa polującego na impalę na tle zachodzącego słońca albo stada żyraf galopujących między pięknymi akacjami. Dużo zależy od szczęścia, ale też od kierowcy, który porozumiewa się z kolegami, wymieniając się informacjami. Jeżeli czuje do nas sympatię i przy tym liczy na napiwek, to zrobi dużo, abyśmy byli zadowoleni. Spotkałem się kiedyś z Polakami, którzy okazywali pogardę murzyńskim kierowcom. To rasistowskie, godne potępienia zachowanie jest też wielkim błędem. Jeżeli kierowca wyczuje takie nastawienie, to po otrzymaniu od kolegi informacji o miejscu, gdzie lwice przygotowują się do polowania, pojedzie w przeciwnym kierunku. A my nawet nie będziemy o tym wiedzieli;– jeśli jesteśmy zadowoleni, dajmy pod koniec safari napiwki kierowcy i kucharzowi. To zakorzeniona tradycja i obowiązek. Wystarczy dziesięć lub więcej dolarów napiwku od uczestnika za jeden dzień. Ta niewielka w naszym budżecie pozycja stanowi bardzo ważny element. Kierowcy, kucharze i cała obsługa żyją tylko z tego, co dostają od turystów, na ogół nie otrzymując żadnego innego wynagrodzenia. Właściciele agencji wychodzą z, niestety, słusznego założenia, że na miejsca elitarnej pracy z turystami czekają dziesiątki chętnych osób. Jeśli zamierzacie ofiarować długopis lub pięć dolarów pod koniec safari, lepiej nic nie dawajcie, taki podarunek to obraza. Pamiętajmy, że po nas przyjdą kolejni Polacy i że przed nami byli tu inni. Byłoby dobrze, gdybyśmy zapracowali na lepszą opinię, od obecnej; – w parkach narodowych i rezerwatach w Kenii nie można, jak dawniej, zjeżdżać z wyjeżdżonych lub szutrowych dróg. Ze względu na dużą liczbę pojazdów to logiczne zarządzenie. I nawet gdy krzak zasłania nam pięknego lwa, nie zmuszajmy kierowcy, by wjechał tam, gdzie nie wolno, gdyż grożą mu za to ogromne kary. Możemy o to poprosić, ale nie naciskajmy. On sam oceni, czy może to zrobić, czy nie. Jeśli trafimy na polowanie lub chociaż na jego początek, dajmy miejsce zwierzęciu, bądźmy tylko obserwatorami. Gdy samochody zagradzają drogę gepardowi, nie ma on szansy, by zapolować. Na obszarach chronionych nie wolno poruszać się po zachodzie słońca. Zwierzęta też muszą mieć trochę spokoju. Kierowca wie lepiej, kiedy należy już wracać do lodge lub do obozowiska; – chociaż do wielu zwierząt można podjechać naprawdę bardzo blisko, to jednak nie jesteśmy, jak już pisałem, w zoo. Niektóre zwierzęta, na przykład lwy, traktują samochód jak powietrze. Przyzwyczaiły się do ich obecności. Do innych, takich jak antylopy gnu, żyjące w nieprzeliczonych stadach, możemy podjechać blisko, zanim się spłoszą. Są też zwierzęta, na przykład hieny, które od razu uciekają. Gdybyśmy jednak wyszli z samochodu (co jest dozwolone tylko w wyznaczonych miejscach), to wszystko, co żyje, rzuciłoby się do ucieczki, z wyjątkiem tych zwierząt, które mogłyby nas zaatakować, a więc lwa, bawołu czy nosorożca; – jeśli to możliwe, jedźmy na safari z ludźmi cierpliwymi i pogodnymi. Gdy dołączamy do obcej grupy (by wyjechać na safari w rozsądnej cenie, musimy dołączyć do jakiejś grupy), wtedy ryzykujemy, że trafimy na krzykaczy lub na ludzi, którzy nudzą się już po pięciu minutach obserwowania geparda i poganiają co chwila kierowcę, nie wiadomo po co. Możemy znaleźć się w towarzystwie ludzi, którzy cmokają lub gwiżdżą na lamparta, a nawet próbują czymś rzucać (!), aby odwrócił łeb i lepiej wyszedł na zdjęciu. Co ciekawe, drapieżniki nauczyły się to wszystko ignorować. Poniżej znajdziecie krótki opis najpopularniejszych obszarów chronionych.
Rezerwat Masai Mara
Najsłynniejszy kenijski rezerwat. Jest to jednak zaledwie namiastka potężnego sąsiada w Tanzanii – Parku Narodowego Serengeti. Podobnie jak tam, tak i tu dzięki wielkim odsłoniętym stepom i rzadko zadrzewionej sawannie można łatwo dostrzec z daleka grubszą zwierzynę. Dość gęsta sieć dróg pozwala podjechać do lwa lub słonia często na bliską odległość. Przez rezerwat przepływa pełna hipopotamów i krokodyli rzeka Mara. Wielkie stada gnu wraz z towarzyszącymi im innymi zwierzętami przebywają w Masai Mara od lipca/sierpnia do września/października. To jedyny okres, kiedy zwierzyny jest tam naprawdę dużo i nawet dość często można natknąć się na polującego drapieżnika. Minusem Masai Mara jest tłum turystów, szczególnie w sierpniu.
Park Narodowy Nakuru
Ten niewielki park rozciąga się wokół jeziora o tej samej nazwie. Jest tu ładnie, zwierzyny pod dostatkiem, dziesiątki tysięcy flamingów brodzą w płytkiej wodzie, jeśli akurat nie przeniosły się do innych jezior. Sprowadzono tu również białe nosorożce, które łatwo zobaczyć. Ale park Nakuru jest ogrodzony ze względu na otaczające go, gęsto zaludnione tereny rolnicze i przypomina raczej wielkie zoo. Daleko w tle widać nawet słupy wysokiego napięcia i Afryka już nie wydaje się dzika.
Park Narodowy Amboseli
Zaletę tego niedużego parku stanowi jego położenie u podnóża masywu Kilimandżaro, który w całości znajduje się już na terytorium Tanzanii. Wprawdzie szansa na dobrą widoczność jest minimalna, ale teoretycznie tylko tutaj możemy zrobić zdjęcie słonia na tle tej najwyższej góry w Afryce. W porze suchej liczne samochody wzniecają chmury kurzu i zrobienie jakiejkolwiek udanej fotografii jest bardzo utrudnione.
Parki narodowe Tsavo East i Tsavo West
Jedyne parki leżące stosunkowo blisko Mombasy, a więc, siłą rzeczy, stanowiące cel tysięcy plażowiczów wybierających się na najtańsze „fakultatywne safari marzeń”, jak to określa pewne biuro podróży. Parki Tsavo zajmują ogromny obszar, najczęściej płaski i pokryty buszem, w którym trudno wypatrzyć zwierzynę. Jest to bez wątpienia najgorsze miejsce na safari w Kenii.
Park Narodowy Aberdare
Do tego nieodległego od Nairobi parku przyjeżdża się nie tylko po to, aby zobaczyć zwierzęta (ich obserwację utrudniają jednak lasy i ukształtowanie terenu), ale także dlatego, by podziwiać piękny górski krajobraz, ciekawą roślinność, a nawet wodospady.
MORZE
Kenia ma długie wybrzeże Oceanu Indyjskiego, białe plaże, palmy kokosowe i ciepłą wodę. Wiele osób trafia tu dzięki tanim lotom czarterowym do Mombasy. To dobry sposób, by dostać się do Kenii, ale niekoniecznie najlepsze miejsce na wakacje. Plaże w okolicach Mombasy są zabudowane hotelami wypełnionymi tłumami pakietowych turystów, głównie Niemców. Woda często jest zanieczyszczona zielonymi glonami, a z powodu bliskości miasta jej czystość pozostawia wiele do życzenia. Z punktu widzenia „Globtrotera” piękniejsze i ciekawsze wybrzeża są na dalekiej północy i na południu. Jadąc w kierunku granicy z Tanzanią, znajdziemy odizolowane plaże w okolicach Msambweni. Shimoni na południu to wspaniała baza do nurkowania na świetnych rafach koralowych. Najciekawsze obszary na północy to rejon Lamu, z okolicznymi plażami i wyspami.
GÓRY
Miłośników gór kusi masyw Mount Kenya (5199 m n.p.m.), drugi pod względem wysokości szczyt w Afryce. Wyprawa na najwyższy wierzchołek (Batian) wymaga doświadczenia wspinaczkowego i świetnego przygotowania, jest też imprezą drogą. Turyści wchodzą najczęściej na łatwy do pokonania, niższy wierzchołek – Point Lenana (4985 m n.p.m.), co zwykle trwa cztery dni. Wokół Mount Kenya utworzono park narodowy, gdzie żyje tysiące słoni i bawołów, które pozbawiły życia już niejednego turystę. Inny interesujący szczyt to Elgon (4321 m n.p.m.), wygasły wulkan na granicy z Ugandą, otoczony parkiem narodowym. Jest to stosunkowo rzadki i atrakcyjny cel wypraw. Wyjście zajmuje najczęściej również cztery dni.
LUDZIE
Kenia to prawdziwy tygiel narodowościowy. Żyje tu ponad siedemdziesiąt różnych narodowości murzyńskich (głównie z grupy Bantu), potomkowie robotników z dawnych Indii Brytyjskich i Europejczyków. Przyjrzyjmy się ulicom Nairobi, jak wiele widać tu twarzy i kolorów skóry. Od czarnych pucułowatych Bantu, pięknych, smukłych Somalijczyków do brązowoskórych potomków mieszkańców Pendżabu oraz niemal przezroczystych na ich tle, białych Kenijczyków. Gdy będziemy nad oceanem, zwróćmy uwagę na piękne stroje, charakterystyczne dla kultury Suahili, stanowiącej mieszaninę krwi i obyczajów Afryki i Azji. Najsłynniejsi i łatwo osiągalni są oczywiście Masajowie. Mieszkają wokół obszarów chronionych, skąd ich wypędzono, by chronić zwierzynę. Solidarnie pilnują, aby każdy turysta wchodzący do wioski uiścił odpowiednią opłatę. Stroje i ozdoby noszone przez Masajów na co dzień ściągają tłumy turystów z aparatami fotograficznymi. Trudniej dostępni, mniej przyjaźni, ale równie barwni są ich kuzyni – Samburu i Turkana, na dalekiej północy. Pamiętam jednego Samburu stojącego o zachodzie słońca w malowniczej pozie na skale. Dzierżąc tarczę i dzidę, obserwował on pogardliwie ciężarówkę, którą jechaliśmy, wiezieni niczym worek batatów na pace. Przypominał Indianina z ginącego świata Dzikiego Zachodu i dla takich chwil warto poszukać ostatnich „dzikich” ludów. Do plemienia Samburu należał –wbrew tytułowi – ukochany autorki książki Biała Masajka. Zapewne Biała Samburu gorzej by się sprzedawała.
POZA SZLAKIEM
Na północ od Mount Kenya kończy się już cywilizacja. Wrażenie Dzikiego Zachodu robi nawet niezbyt odległa okolica miasta Meru, gdzie uprawia się lekko narkotyczny khat, a ludzie na skutek żucia jego liści sprawiają wrażenie obłąkanych. Wielkim podróżniczym wyzwaniem jest pustynna i półpustynna dzika północ kraju, z jeziorem Turkana i ogromnymi przestrzeniami. Znajdziemy się tam w świecie pięknych kolorów, mamy szansę zobaczyć ludzi, którzy nie mieli okazji często widywać białych. Nie ma tu dróg asfaltowych – jeśli nie dysponujemy samochodem terenowym, możemy liczyć na ciężarówki, które zabiorą nas, ale bynajmniej nie za niską opłatą. Taka podróż jest długa, męcząca, a może być też śmierdząca, kiedyś bowiem zdarzyło mi się jechać na pace wraz z kozami. Pamiętajmy: na północy jesteśmy zdani na siebie i w razie rabunku czy awarii auta nikt nam nie pomoże. Musimy być świetnie przygotowani i wcześniej sprawdzić, czy szlak jest bezpieczny. Nie zapuszczajmy się zbyt blisko granicy somalijskiej, bo spotkanie z ludźmi, dla których najbliższym towarzyszem jest kałasznikow, może być niewesołe.
PLAN I TERMIN PODRÓŻY
Kiedy jechać?
Tak zwana długa pora deszczowa nastaje w Kenii w marcu, a czasem dopiero pod koniec tego miesiąca. Dosyć intensywne deszcze trwają do maja. Nie jest to dobry czas na zwiedzanie tego kraju. Drogi, nawet w obrębie parków narodowych, stają się nieprzejezdne, północ często zostaje zupełnie odcięta od świata, a niebo jest prawie cały czas zachmurzone. W parkach narodowych zwierzyna rozprasza się na wielkim obszarze, mając pod dostatkiem pożywienia. Jedyna zaleta tego terminu to brak turystów. W czerwcu sawanna schnie i jest jeszcze zielona. W tym przedwakacyjnym okresie jest tu najtaniej. Czerwiec i lipiec są też miesiącami najzimniejszymi – na wyżynach i w górach będziemy marznąć. W lipcu i sierpniu robi się tłoczno – w czasie europejskich wakacji radykalnie wzrastają ceny biletów lotniczych i koszty na miejscu. Sierpień–początek października to jedyny okres, gdy w Masai Mara jest dużo zwierząt. Migrują tu z Tanzanii wielkie stada antylop gnu, którym towarzyszą inne kopytne i liczne drapieżniki. W listopadzie często nastaje tak zwana mała pora deszczowa, zwykle jednak nie jest ona uciążliwa. Grudzień–luty to bardzo dobry, najcieplejszy i suchy okres. Jednak aby wtedy zobaczyć olbrzymie stada gnu, musimy jechać do Serengeti w Tanzanii.
Na tydzień
Jeśli mamy mało czasu i dużo pieniędzy, możemy pojechać na tydzień, czemu nie. Mała różnica czasu między Polską i fakt, że wylatując z Warszawy, można tego samego wieczora znaleźć się w Nairobi, sprawia, że ma to sens. W przypadku tak krótkiego wyjazdu ograniczymy się jedynie do krótkiego safari, np. w Masai Mara i Nakuru.
Na dwa tygodnie
Mamy czas, by wybrać albo safari i ocean, albo safari i wyjście w góry, albo też krótką wyprawę na „dziką” północ. Można też wtedy połączyć podróż po Kenii z wyjazdem do sąsiedniej Tanzanii.
Na miesiąc
Kenia zasługuje na miesięczną podróż. Będziemy wtedy mieli czas na safari oraz na wyjazd na daleką północ i piękne wybrzeże. Alternatywnie jest to wystarczający okres, aby zwiedzić najciekawsze miejsca w Kenii, Ugandzie i Tanzanii.
Z KIM JECHAĆ
Warto wybrać się z grupą znajomych, najlepiej z pięcioma, sześcioma osobami. Dzielimy wtedy koszty safari, wygodnie jedziemy mikrobusem bądź samochodem terenowym niezbędnym w parkach narodowych. Wyprawa w takiej grupce daje też poczucie bezpieczeństwa. Wszędzie możemy podróżować na własną rękę, ale w parkach narodowych jesteśmy w praktyce zdani na lokalną agencję i auto z kierowcą. Pożyczenie samochodu bez kierowcy jest trudne, drogie i czasem ryzykowne. Gdy chcemy jechać na północ kraju, dobierzmy sobie ludzi cierpliwych, mało bojaźliwych i nawykłych do niewygód. To nie jest podróż dla każdego.
JAK DOJECHAĆ
Zanim kupimy bilet do Nairobi, sprawdźmy, czy firmy sprzedające wczasy w rejonie Mombasy nie oferują taniego last minute. Bywało, że pakiet obejmujący lot czarterowy z kiepskim hotelem, z którego nie musimy wcale korzystać, był tańszy od biletu lotniczego na regularną linię. Do Kenii można łatwo wjechać z Tanzanii (na przykład drogą z Aruszy do Nairobi) i z Ugandy (na przykład drogą z Kampali do Nairobi.) Na tych trasach kursują regularnie autobusy. Większym wyzwaniem jest podróż z Etiopii przez Moyale. Nie słyszałem o nikim, poza uchodźcami lub partyzantami, kto wjechał do Kenii z Sudanu lub z ogarniętej wojną Somalii.
CZYM JEŹDZIĆ NA MIEJSCU
Na krótkich dystansach jeździ się mikrobusami, zwanymi tutaj matatu (od słowa tatu, oznaczającego w suahili „trzy” – tyle pensów kosztował kiedyś przejazd). Czasem nie jest łatwo się zorientować, dokąd jedzie matatu, a jeszcze trudniej, skąd odjeżdża ten właściwy. Należy często pytać i potem kierować się zgodnie z podawaną informacją. Każdy z matatu ma swoją nazwę. „Zabójca niewinnych” czy „Bin Laden” to typowe przykłady nazw, oddające to, co dzieje się na kenijskich szosach. Pasażerska komunikacja kolejowa jest w zaniku, a między odległymi miastami kursują autobusy. Samemu trudno będzie nam się zorientować. Skorzystajmy z przewodników książkowych lub poprośmy o pomoc. Bilet na dłuższe trasy warto kupić przynajmniej dzień wcześniej. Autobusy często odjeżdżają sprzed siedziby danej agencji i właściwie nie wiadomo, ile taka podróż potrwa. Awarie to codzienność. Lepiej mieć ze sobą zapas wody do picia, papier toaletowy, ciekawą książkę, stopery do uszu (makabrycznie głośna muzyka, a czasem filmy z dziedziny „łubu-dubu”) i dużo, dużo cierpliwości. Często mamy do czynienia z absurdalną sytuacją: kierowca gazuje silnik, jakby miał ruszać, w środku pełno ludzi, gorąco, godzina odjazdu dawno minęła, tylko nie wiadomo, dlaczego jeszcze stoimy. A najdziwniejsze, że zwykle tylko my się denerwujemy. Jadąc na północ czy do miejscowości leżących poza szlakami autobusowymi, musimy znaleźć zwyczajowe miejsca odjazdu ciężarówek zabierających pasażerów. W odległych miejscowościach możemy czekać na taki pojazd całymi dniami.
JAK SIĘ POROZUMIEĆ
Zadziwiająco dużo ludzi w Kenii mówi lepiej lub gorzej po angielsku. Jest to więc kraj, po którym łatwo podróżować. Warto nauczyć się kilkudziesięciu słówek w pięknym języku suahili, by wyjść poza hakuna matata i jambo. Łatwiej i milej nawiązuje się wtedy kontakt. Chociaż suahili ma rangę języka urzędowego, to jednak tylko dla części mieszkańców (głównie wybrzeża) jest językiem ojczystym.
CZEGO SIĘ BAĆ
Niestety, musimy mieć otwarte oczy i wyczulone uszy. Duże miasta w Kenii nie mają dobrej opinii, włóczenie się po nocy samotnie lub w małej grupce to szukanie kłopotów. Z drugiej strony, nieraz to robiłem, a zostałem napadnięty w biały dzień w Mombasie, na pełnej ludzi, obojętnej ulicy. Nie pokazujmy się tam, gdzie jest dużo pijanych; jeśli czujemy, że coś jest nie tak, szybko rozglądnijmy się za taksówką. Narażone na bandytyzm są niektóre obszary na północy, szczególnie blisko Somalii. Sami Kenijczycy bardzo boją się tam podróżować, a jadąc w tamte strony, nie biorą ze sobą cennych przedmiotów i większej gotówki. Czasem formowane są konwoje ciężarówek eskortowane przez wojsko, a ludzie upychają cenne drobiazgi w zakamarkach aut. Oczywiście, kradzieże zdarzają się często, jak w większości krajów Afryki czy w Polsce. Nie odniosłem wrażenia, że w Kenii jest ich dużo więcej. Zetknąłem się tu jednak z bezprecedensową uczciwością. Na przykład gdy zostawiłem w pralni publicznej spodnie z zaszytymi pieniędzmi na czarną godzinę, pogodziłem się już z tym, że zostaną wyprane lub skradzione. Biedne praczki zauważyły je jednak i oddały mi, chichocząc przy tym. Jeżeli skuszą was nadzwyczaj chętne do kontaktów i często piękne czarne dziewczęta, wpiszcie w Googlach „Kenya HIV” i wasze pragnienia będą ostudzone. Mniejsze niebezpieczeństwo grozi ze strony zwierząt – takie wypadki są wśród turystów bardzo rzadkie. Ale nie należy całkiem lekceważyć tego zagrożenia. Idąc przez busz na piechotę, nawet oddalając się tylko trochę od drogi, można niemal wejść na lwa i może to nie być ciekawe. Od czasu do czasu w mediach pojawiają się informacje o ofiarach ataków zwierząt, tak jak ostatnio, gdy w rejonie Mount Kenya słoń stratował na śmierć amerykańską turystkę z córeczką. Lewostronny ruch, fatalny stan pojazdów, a często także ich właścicieli sprawiają, że – jak dowodzi statystyka – największym niebezpieczeństwem w Kenii są konie mechaniczne. Gdy jedziemy matatu, nie mamy jednak na nic żadnego wpływu, więc z fatalizmem oddajmy się oczekiwaniu. Idąc, miejmy oczy szeroko otwarte i pilnie nasłuchujmy. To tylko niektóre z czyhających na nas zagrożeń i jestem bardzo ciekawy, czy wciąż chcecie jechać do Kenii.
CO JEMY I PIJEMY
Pijemy, oczywiście, tylko napoje butelkowane, herbatę i kawę (zresztą wyjątkowo paskudną jak na ojczyznę tylu szlachetnych gatunków). Piwo „Tusker” jest niezłe i wszędzie dostępne, a lokalna whisky też ma swoich fanów. Jeśli nie wybierzemy się w dzikie pustynne ostępy, to z pragnienia nie umrzemy. Kenia nie jest, delikatnie mówiąc, kulinarnym rajem. Króluje bardziej lub mniej łykowate mięso (nyama choma). W miastach bez problemu znajdziemy bary i restauracje z kurczakiem, twardą wołowiną i frytkami. Czasem posilimy się hinduskimi samosami, a w miejscach odleglejszych będą ratowały nas banany, ryż i kozina. Jeżeli ktoś opowiada nam o wspaniałym jedzeniu w Kenii, to oczywiście nie kłamie. Znaczy to po prostu, że był na safari w „wypasionych” lodges, gdzie jedzenie rzeczywiście bywa znakomite, choć nie ma nic wspólnego z tradycyjną kuchnią kenijską. W słynnej restauracji „Carnivore” w Nairobi od pewnego czasu, po protestach ekologów, nie podaje się już grillowanej dziczyzny, czego nie może odżałować wielu smakoszy. Jeśli mamy wykupione safari namiotowe, jedzie z nami kucharz. Zwykle potrafi zadziwiająco dobrze gotować w bardzo prymitywnych warunkach. Posiłki są przygotowywane stosownie do gustu europejskiego. Ale jednak jest też w Kenii raj kulinarny – znajdziemy go nad oceanem. Ryby lub owoce morza w sosie kokosowym według dawnych receptur suahili bywają fantastyczne. Upewnijmy się jednak przed przygotowaniem, że to, co będziemy jedli, jest naprawdę świeże.
GDZIE NOCUJEMY
We wszystkich miastach i miasteczkach znajdziemy zawsze miejsce do spania. Raczej nie zdarza się, że wszystkie pokoje są zajęte. W Nairobi znajdziemy w okolicach River Road dosyć obskurne hoteliki z pokojami już od dziesięciu dolarów za dobę. Często zdarza się, że tanie hotele pełnią rolę domów publicznych, sprawdźmy to wcześniej, gdyż spanie może być utrudnione. Lepsze i bezpieczniejsze hotele trzygwiazdkowe są drogie – pokój kosztuje w nich nawet około stu dolarów. W pokojach hotelowych nie zostawiajmy niczego cennego, a zwłaszcza paszportu. Znam wiele osób, którym poznikały z pokojów wartościowe przedmioty. Tylko nieliczni jadą do Kenii ze swoim namiotem. Kempingi znajdują się zwykle na terenie parków narodowych lub obok nich. Ze względów bezpieczeństwa nie radziłbym nocować na dziko w pobliżu miejscowości, chyba że jesteśmy większą grupą. Gdy zamawiamy safari przez agencję, noclegi zawsze są w cenie. Najtańsze jest safari namiotowe; nawet jeśli agencja daje koce lub śpiwory, lepiej mieć swoje własne. Namioty dla nas są rozkładane przez obsługę. Ludzie z grubym portfelem mogą zaznać w Kenii niewyobrażalnego luksusu, jaki w Polsce nawet nie istnieje. Nocują oni w hotelach, a nierzadko bungalowach czy ultraluksusowych namiotach na terenie parków. Najdroższe camps lub lodges kosztują ponad tysiąc dolarów od osoby za noc i trzeba je rezerwować wiele miesięcy wcześniej!
Źródło: archiwum "Globtrotter"
Tekst: Jacek Torbicz
Zaciekawiła Cię ta historia? Sprawdź nasze wycieczki