Jedyna droga do Samje wiedzie przez szeroko rozlane wody rzeki Jarlung Cangpo, znanej w Indiach jako Brahmaputra. Krajobraz rozciągał się w nieskończoność, a wznoszące się wokół góry, próbujące go w jakiś sposób ograniczać, zmuszały do spoglądania ku niebu, które zdawało się łączyć z ciemną wodą i pochłaniać naszą łódkę. Na drugim brzegu mieniła się w promieniach słońca złocista plama dachów klasztoru. Otoczona mamroczącymi mantry pielgrzymami poczułam się z jednej strony wyobcowana jak ten stojący samotnie w dolinie klasztor, z drugiej zjednoczona niewidoczną nicią z otoczeniem. Wobec krajobrazu, jakby wyjętego z innego wymiaru nie można pozostać obojętnym. Nic dziwnego, że mieszkańcy Tybetu uznają swój kraj za świętą i pełną mistycznej mocy przestrzeń, którą zamieszkują rozmaite demony i duchy.
W Samje zamieszkaliśmy w prowadzonym przez mnichów schronisku dla pielgrzymów ze zbiorowymi salami, brudną pościelą i pomieszczeniem z nie spłukiwanymi dziurami w podłodze, które służyło za toaletę. Problemy natury higienicznej okazały się być mało istotne w porównaniu do zagrożeń związanych z wysokością.
Na początku podróży naszym nieodłącznym towarzyszem stał się krótki oddech i ból głowy, a plecaki zdawały się ważyć tony. Szczególnie trudny był pierwszy spoczynek w ciemnościach – półjawa, półsen, w uszach łomot nierówno bijącego serca. Świt w Samje wynagrodził jednak wszelkie niedogodności nocy, które uleciały razem z dymami unoszącymi się nad wielkimi kadzielnicami. A z mgieł wyłaniali się mnisi w szatach koloru czerwonego wina.
Jarlung – kolebka kultury
Według jednej z legend pierwszy król Tybetu Njatri Tsenpo, posiadający błony między palcami, niebieskie brwi i język, którym mógł zasłonić twarz, przybył z Indii. Według innych opowieści uciekł z ojczyzny w czasie wojny między ludami Kudu i Pandu, o których opowiada indyjski epos Mahabharata. Njatri Tsenpo miał zbudować siedzibę Jumbu Lhakhang w dolinie Jarlung, około 170 km na południowy wschód od dzisiejszej Lhasy, a po śmierci posługując się magiczną liną wstąpić do nieba. Tak samo ponoć czynili jego następcy, aż do ósmego z kolei władcy, który niechcący przeciął sznur i tak utracił kontakt z boskością. Wielokrotnie przebudowywany Jumbu Lhakhang, niegdyś pałac-forteca, dziś świątynia nadal góruje nad doliną.
Zgodnie z tradycją za panowania 23. króla dynastii Jarlung, w 233 r. na dach królewskiej siedziby spadły z nieba buddyjskie teksty. Mimo, że nikt nie potrafił ich odczytać, jako że zostały spisane w sanskrycie, ich pojawienie uważane jest za pierwsze wprowadzenie buddyzmu do Tybetu. Aż do momentu chińskiej inwazji, kalendarz Tybetańczyków rozpoczynał się od tego wydarzenia.
Dwie twarze Lhasy
Lhasa to z jednej strony chińskie napisy, chińskie twarze, chińskie domy, czerwone flagi i portrety Przewodniczącego Mao. Nigdzie nie widać tak wyraźnie wpływu okupacji, jak w stolicy. Przed inwazją mnisi stanowili jedną czwartą populacji dorosłych mężczyzn. Po latach terroru, głodu, tortur i masowych egzekucji, gdy życie straciło ponad milion mieszkańców Dachu Świata, a z ponad sześciu tysięcy klasztorów i świątyń zostało kilkanaście – przemienionych zresztą w propagandowe muzea – chińskie władze zdecydowały się na inne rozwiązanie „tybetańskiego problemu”. Zachowując pozory demokracji, zezwalając, oczywiście pod ścisłą kontrolą, na praktyki religijne i posługiwanie się narodowym językiem rozpoczęto politykę masowych przesiedleń, politykę, którą Dalajlama XIV nazwał „kulturowym ludobójstwem”. Dziś populacja chińska przewyższa w milionach Tybetańczyków. W miastach rdzenni mieszkańcy stali się mniejszością. Z drugiej strony Lhasa zaskoczyła nas wszechobecnością symboli związanych z buddyzmem, który dla Tybetańczyków jest wyznacznikiem tożsamości narodowej. Skrzypienie modlitewnych młynków, szum świętych chorągiewek, monotonne dźwięki mantr, rytualne pokłony pielgrzymów, zapach maślanych świec i kadzideł miał nam towarzyszyć przez czas pobytu na Dachu Świata.
Nad Lhasą góruje potężny trzynastopiętrowy pałac-klasztor – Potala. Niegdyś oficjalna rezydencja dalajlamów, siedziba parlamentu, administracji, rządu i szkoły urzędników została zbudowana w XVII w. przez Dalajlamę V, który jako pierwszy skupił w swych rękach władzę duchową i świecką. Potalę opasa ścieżka procesyjna Lingkor. Tybetańczycy podążają nią kręcąc modlitewnymi młynkami, paląc kadzidła i oddając rytualne pokłony w kierunku siedziby ich duchowych przywódców, czcząc miejsce, będące symbolem wolności. Bo Potala jest tym dla mieszkańców Tybetu, czym Wawel dla Polaków. Sam pałac to prawdziwa skarbnica dzieł sztuki: malowideł, rzeźb, ołtarzy oraz stup, w których złożono doczesne szczątki większości dalajlamów.
Sercem kraju i stolicy jest świątynia Dżokhang. Według wierzeń Tybet niegdyś miał postać wielkiego demona płci żeńskiej, który sprzeciwiał się wprowadzeniu buddyzmu. By go pokonać wybudowano świątynie „ujarzmiające członki” demona: cztery dla ramion i kostek, cztery dla łokci i kolan, dwa dla dłoni dwa dla stóp. Świątynia Dżokhang została wzniesiona na sercu i tak stała się świadectwem triumfu Dharmy, czyli nauki Buddy. Działo się to w VII w. za króla Songcen Gampo, który przeniósł stolicę z Jarlungu do Lhasy. Tybet poszerzył wtedy swe granice i stał się prawdziwą potęgą Azji Centralnej. Dwie żony władcy, jedna pochodząca z Nepalu, druga z Chin nie tylko przyczyniły się do „okrzesania” tybetańskiego dworu, ale i do rozprzestrzenienia się buddyzmu. Chińska żona przywiozła ze sobą wizerunek Buddy Śakjamuniego, który został umieszczony w centrum świątyni Dżokhang. Pielgrzymi z najdalszych stron przybywają tu, pokonując często pieszo tygodniami wyboiste tybetańskie drogi. By spojrzeć w oczy Buddy Śakjamuniego, by przejść Parkor – procesyjną ścieżkę wokół Dżokhang, by odliczyć mantry na różańcach o stu ośmiu paciorkach.
Klasztory
Niektóre z klasztorów ocalały w czasach rewolucji kulturalnej, inne są odbudowane w ramach propagandy „wolności religijnej”, jeszcze inne zrujnowane. W środku głównego budynku wzniesionego najczęściej na planie kwadratu lub prostokąta znajduje się sala modlitw o ośmiu belkach, wsparta na czterech filarach, co symbolizuje wskazane przez Buddę cztery szlachetne prawdy i wiodącą ku oświeceniu ośmioraką ścieżkę. Tu przed posągiem Buddy, pod sufitem, z którego zwisają jedwabne i brokatowe wstęgi mnisi siadają na rzędach poduszek.
Wędrując po klasztornych pomieszczeniach można zaglądnąć do kuchni, wejść na wewnętrzny dziedziniec lub do pomieszczenia biblioteki, gdzie przechowuje się drewniane deseczki z zapisanymi kartkami wewnątrz – tybetański kanon nauk Buddy – Kandżur i Tandżur. Dachy pomalowanych na biało świątyń zdobią ogromne gjalcany – metalowe walce zawierające święte teksty oraz koła o ośmiu szprychach, z jeleniami po bokach, przypominające, że pierwsze kazanie Buddy określane jako „Wprawienie w ruch Prawdy” miało być wygłoszone w Parku Jeleni. Wewnętrzne pomieszczenia spowite przez półmrok, przesiąknięte zapachem kadzideł i lekko rozświetlone ogniem maślanych świec mienią się odcieniami czerwieni, złota, zieleni, błękitu. Przytłacza ilość posągów przedstawiających rozmaite bóstwa, a pełne symboliki malowidła na ścianach poruszają wyobraźnię. Szczególnie do refleksji skłania wizyta w Taszilhunpo. Klasztor ten nabrał znaczenia, gdy w XVII w. Dalajlama V rozpoznał w przeorze wcielenie Buddy Amitabhy i nadał mu tytuł Panczenlamy, czyli Wielkiego Nauczyciela. Odtąd dalajlamowie i panczenlamowie wzajemnie zatwierdzali swoje inkarnacje. W czasach współczesnych ogromną rolę odegrał zmarły w 1989 r. Panczenlama X.
Po aneksji Tybetu zdecydował się pozostać w ojczyźnie, wkrótce jednak, gdy skrytykował reżim i nazwał przewodniczącego Mao „zatrutą strzałą”, został aresztowany. W czasach liberalizacji, po uwolnieniu z więzienia walczył o zachowanie tybetańskiej kultury. Pochowany we wspaniałej stupie obok grobów swoich poprzedników jest otoczony czcią, a jego zdjęcia można znaleźć niemal na wszystkich ołtarzach Taszilhunpo. W 1995 r. zgodnie z tradycją Dalajlama XIV zatwierdził kolejne wcielenie Wielkiego Nauczyciela. Uznany za Panczenlamę XI sześcioletni chłopiec wraz z całą rodziną zniknął w tajemniczych okolicznościach. Władze z Pekinu znalazły własnego kandydata i wbrew wszelkim prawom boskim i ludzkim osadziły go na tronie Nauczyciela. Okupanci liczą to, że w przyszłości wychowany przez nich i mieszkający głównie w Pekinie Panczenlama XI zatwierdzi „chińskiego” następcę obecnego Dalajlamy.
Toast za wolny Tybet
Jechaliśmy w kierunku Mount Everestu wdychając wciskający się wszędzie kurz, podskakując na wybojach i spoglądając raz ku szczytom, raz ku urwiskom zaczynającym się centymetry od kół naszego terenowego samochodu. Wokół przeważały barwy głębokiego błękitu nieba i jezior, brunatnej ziemi i szarych kamieni. Jakże jaskrawe wydawały się w tym majestatycznym, ale przecież surowym i monotonnym kolorystycznie krajobrazie wielobarwne, zapisane tajemnymi mantrami, modlitewne chorągiewki, które powiewając na wietrze niosą błogosławieństwo i pomyślność okolicy. Góry stawały się coraz wyższe, a przepaście głębsze. Wkrótce w krajobrazie pojawiła się nowa barwa – olśniewająca w słońcu biel śniegu na szczytach. Wreszcie z położonej prawie na wysokości 6000 m nad poziomem morza przełęczy ujrzeliśmy jak na dłoni Mount Everest.
Zamieszkaliśmy w budynku przy zdewastowanym klasztorze Rongbuk. Jak zawsze w tego typu miejscach, przybysze snują opowieści o kilometrach przebytych po bezdrożach wszystkich kontynentów. W Rongbuk poznaliśmy Szaron z Izraela, prawniczkę działająca w organizacjach broniących praw człowieka. Cudem ocalała, pochodząca z Polski matka Szaron, która spędziła okupację hitlerowską w Lublinie, tak jak moja... Pomyślałam o dwóch dziewczynkach, żyjących kiedyś po dwóch stronach muru getta i o ich córkach spotykających się po tylu latach w tak niezwykłym miejscu. Razem z nami przy tym samym stole zasiadło młode małżeństwo z Niemiec.
Może nasza mała grupka: Żydzi, Niemcy, Polacy – grupka, której nie dzieliły żadne uprzedzenia – wznosząca toast za wolny Tybet jest promykiem nadziei na lepsze jutro. Również dla tego kraju w Himalajach, którego mieszkańcy w życiu starają się kierować współczuciem i mądrością. Jak pisał Dalajlama XIV: „Cywilizacja Tybetu stanowi wyróżniający się element drogocennej światowej spuścizny. Ludzkość byłaby uboższa, gdybyśmy mieli zginąć.”
Źródło: archiwum "Globtrotter"
Tekst: Beata Król-Kawecka
Zaciekawiła Cię ta historia? Sprawdź nasze wyjazdy