Zadzwoń do nas aby dowiedzieć się więcej: +48 12 633 04 60

Z Tahitii na Bora Bora

25.03.2024
wycieczka na Polinezję Francuską

Siedzę na nabrzeżu portu handlowego w Papeete na Tahiti, największej i zarazem najsłynniejszej wyspie Polinezji Francuskiej, należącej do archipelagu Wysp Towarzystwa. Stąd odpływają statki handlowe na inne malownicze wyspy. A wysp należących do Polinezji Francuskiej jest prawie dwieście, rozrzuconych na 5 mln km2 powierzchni Oceanu Spokojnego. Właśnie przed chwilą kupiłam bilety dla siebie i dla moich dwóch koleżanek na rejs z Tahiti na Bora Bora. W porcie ruch. Statek, którym popłyniemy, jest jednostką handlową, ale dysponuje miejscami dla pasażerów i właśnie przygotowują go do drogi. Marynarze ładują towary, powoli gromadzą się pasażerowie z koszami, kocami, tobołkami. Wracają zapewne do swych domów na Raiatea i Tahaa – wyspach, na których będziemy się zatrzymywać w drodze na Bora Bora. Świeży zapach oceanu, ruch portowy, bezchmurne niebo, pokrzykiwania krążących nad portem ptaków, widok krzątających się marynarzy – wszystko to sprawia, że czuję już smak morskiej przygody. Statek jest dość leciwy, ale mam nadzieję, że dopłynie. Właśnie zaczyna się pora deszczowa i obawiam się, czy nie zaskoczy nas sztorm lub gwałtowna ulewa. Do teraz jednak nie spadła jeszcze kropla deszczu. Opady w trakcie pory deszczowej są zazwyczaj bardzo gwałtowne, ale to, że strumienie wody spadają na Tahiti, nie oznacza, że w tym samym czasie deszcz pada na przykład na Markizach. Bez nowoczesnego sprzętu nawigacyjnego nieznający tutejszych wód kapitan statku nie miałby szans na dopłynięcie podczas ulewy do jakiejś zasłoniętej taflą deszczu wyspy, której nie widać, gdy dookoła wznoszą się ściany spadającej z góry wody. Tylko błyskawica w trakcie burzy na moment może rozświetlić otoczenie i oczom żeglarzy ukaże się ląd.

Lido i jego kraj

Na ławeczce w porcie siedzi obok mnie Lido, chłopak, który obwiózł nas po wyspie i bardzo dużo opowiedział o kulturze jej mieszkańców. – Jestem jedynakiem, mam kilkanaście hektarów ziemi na Markizach i planuję ożenić się z białą kobietą, mieć czworo dzieci i prowadzić hotel. Markizy są piękne i tam by ci się spodobało – kusi Lido, duży Polinezyjczyk, dla którego stanowię potencjalną kandydatkę na kierowniczkę hotelu, kucharkę, pokojową, niańkę i żonę w jednym. Lido nie zastanowił się, czy przypadkiem większość tych stanowisk pracy nie jest już przeze mnie zajęta w moim ojczystym kraju. Kobiety wszędzie na świecie pracują zazwyczaj na co najmniej trzy etaty. A na Polinezji Francuskiej ich praca także jest widoczna. Głównie to one są kierowcami autobusów (trzymając niemowlę na kolanach!) i taksówek, sprzedawczyniami, recepcjonistkami, urzędniczkami i tak dalej. A co robi polinezyjski mężczyzna? Łowi ryby, pije kawę, dużo myśli o swej pięknej ojczyźnie, z której Francuzi uczynili raj na ziemi, dla siebie samych, rzecz oczywista.

Polinezja Francuska cieszy się statusem terytorium zamorskiego Francji. Cieszy się, bo Francuzi budują tu duży szpital, który ma nosić imię Jacques´a Chiraca (ciekawe, czy prezydent Sarkozy będzie rościł sobie pretensje do tej nazwy), przelewają duże sumy pieniędzy na subwencjonowanie projektów lokalnych, które to dotacje są często defraudowane przez miejscowych decydentów w kooperacji z francuskimi braćmi. Musi się cieszyć, bo jej gospodarka jest w dużym stopniu zależna od Francji, mającej do spłacenia dług za naziemne i podziemne próby jądrowe przeprowadzone w tym rejonie. W 1960 r. powstało międzynarodowe lotnisko Faa’a, co pobudziło rozwój turystyki. W 1963 r. Francja utworzyła w Polinezji CEP – Centrum Prób Nuklearnych na Pacyfiku, którego dowództwo znalazło się na Tahiti (wyspie miłości!). Zlokalizowanie w Papeete bazy wojskowej spowodowało nagły rozwój budownictwa i sieci usług, a na Tahiti zaczęli masowo migrować mieszkańcy innych wysp, porzucając swoje uprawy. W następstwie tego wzrósł import żywności i dóbr konsumpcyjnych. Większość żywności na Polinezji Francuskiej pochodzi z importu. Próby nuklearne przyczyniły się do nagłego wzrostu gospodarczego Polinezji Francuskiej. W 1966 r. rozpoczęto naziemne próby atomowe na Mururoa i Fangataufa w archipelagu Tuamotu. Dziewięć lat później na skutek interwencji między innymi Australii i Nowej Zelandii, do których brzegów docierał pył po wybuchach jądrowych, przeniesiono próby pod ziemię. W 1992 r. Francja zaniechała prób, ale w 1995 r. Jacques Chirac zadecydował o ich wznowieniu. Polinezyjczycy protestowali i ostatecznie po sześciu próbach, 26 stycznia 1996 r. przerwano je.

Ogółem przeprowadzono 180 prób atomowych w Polinezji Francuskiej. Rocznie rząd francuski wydawał na nie miliard dolarów. Część tej sumy trafiała do centrum wspomagającego gospodarkę Polinezji na Tahiti. Od kilku lat wydatki Francji na bazę wojskową na Polinezji spadły. Do końca 2005 r. Polinezja otrzymywała roczną dotację w wysokości 150 mln dolarów. Polinezyjczycy wcale nie pragną całkowitej rozłąki z Francją. Problem stanowiłby brak dofinansowania i nie wiadomo, czy na utrzymanie państwa wystarczyłyby dochody z turystyki i hodowli pereł. – Nie puścimy tak łatwo Francuzów – mówi Lido – niech spłacą swój dług.

Rejs i fafaru

Zostawiamy Lido w porcie Tahiti i zaokrętowujemy się na statku handlowym płynącym na Bora Bora (drugą wyspę miłości!). Jesteśmy bardzo zadowolone, że czeka na nas miejsce w kabinie – postarałyśmy się o jej rezerwację już w Polsce, przezornie wysyłając faks. Wchodzimy po stromych metalowych schodkach na pokład: Ala z niewygodną walizką, Karolina w butach na obcasach, ja w bluzeczce prawie niczego nie zakrywającej – elegantki z Polski. O zgrozo! Marynarze wyglądają jak piraci, są jeszcze zajęci ładowaniem towarów na pokład, ale co będzie dalej? Czy zaczną wydzierać nam kosztowności i każą wracać wpław? Oprócz nas na pokładzie jest jedynie ludność tubylcza, przeważnie baaardzo obfitych kształtów, z koszykami, pakunkami, kocykami. Większość spędzi noc na pokładzie statku, gdyż kabin jest tylko kilka, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Instalujemy się w kabinach. Ala pobladła. Ta kabina nie kwalifikuje się do przyznania jej gwiazdek. Ale przecież to tylko jedna noc. Szukamy toalety na korytarzu. O druga zgrozo – marynarski siermiężny wychodek! I bez prysznica. Kabina tortur! A jednak ta Polinezja nie jest tak całkiem nudna, jak to nam przedstawiają biura podróży. Super! Dziewczyny nieco przygasły. Spacerujemy po pokładzie, zasiedlonym głównie przez mężczyzn. Wzbudzamy pewną sensację i postanawiamy wrócić do kabin. Zasypiam. Gdy otwieram oczy, jest ciemno jak w smole. Budzi mnie Ala. – Aniu, tu dzieje się coś dziwnego, jakieś podejrzane typy się kręcą, jest ciemno – mówi. Drzwi do naszych kabin muszą być otwarte, gdyż inaczej grozi nam uduszenie. Wysoka temperatura powietrza, połączona z dużą wilgotnością dają efekt łaźni parowej. Przez korytarz defilują „rzezimieszki”, przechodzą obok otwartych kabin, jak również przechadzają się po pokładzie, obok otwartych okienek do kabin, wkładając od czasu do czasu głowę w okno i wytrzeszczając na nas białka swych oczu.

Idę do kuchni sprawdzić, co na kolację. Kuk – ogromny mężczyzna, robi nam wyrzuty za spóźnienie; już wszyscy są po kolacji. Najpierw podaje pokarm polinezyjskich królów, fafaru, i mówi, że dopiero gdy się go zje, jest się naprawdę w Polinezji. Nigdy nie jadłam czegoś tak niesmacznego, podejrzewam, że kucharz chce zrobić dowcip i daje mi coś ohydnego i zepsutego, ale uświadamiam sobie, że przecież wtedy sam narobiłby sobie kłopotu. Przełykam kęs. Są to kawałki surowej ryby sfermentowanej w morskiej wodzie. Koleżanki nie podejmują próby. Kucharz uśmiecha się. Iorana – woła. Z jego twarzy bije dobroć. Przyrządza nam wielkie porcje jedzenia i patrzy, czy nam smakuje i czy wszystko zjedzone. Myślałam, że pęknę z przejedzenia, ale nie zrobiłabym mu przykrości, więc zostawiam czysty talerz. W jadalni jest jeszcze trójka Polinezyjczyków: mama z synem i synową, którzy dzięki swym gabarytom wypełniają całe pomieszczenie. Gdy zjadamy kolację, oni rozkładają posłania. To dla nas znak, że terytorium jadalni jest już zaanektowane. Wracamy do kabin. Próbuję zasnąć, ale wciąż snujące się męskie postaci, w całkowitych ciemnościach, w postrzępionych ubraniach, zmierzające do toalety, która na nieszczęście znajduje się dwa metry od nas i przytrzymywanie na sznurku i tak półotwartych drzwi nieco to utrudnia. Jest duszno, a zapach bijący z toalety jeszcze bardziej potęguje wrażenie, że nie ma czym oddychać. W połowie nocy statek przybija do Tahaa.

Wychodzę na pokład, parę osób wysiada, kilka wchodzi na statek, trochę towarów zostaje rozładowanych. Ruszamy w dalszą drogę. Nad nami rozgwieżdżone (oczywiście) niebo, pod nami granatowa toń, płyniemy powoli, nic już nie mąci błogiej atmosfery. Rozluźniam się. Ala wyszła na pokład. Rozmawiamy o historii Polinezji, potem o kolekcjonerstwie, o aukcjach internetowych, o genialnych dawnych żeglarzach polinezyjskich, o tym, jakie to szczęście, że możemy tak płynąć z jednej wyspy miłości na drugą, bez konieczności spędzania nocy poślubnej. Rano mkniemy do jadalni, ale – co za wstyd – za późno i kucharz znów musi brać się do pracy. Jest pieczywo, dżem i inne pyszności. Trójka Polinezyjczyków z jadalni już wyspana. Rozmawiam z polinezyjską mamą. Po śniadaniu pomagamy kucharzowi posprzątać i już na pokładzie rozkoszujemy się widokami i rejsem w promieniach słońca. Obok statku przepływają delfiny. Mijamy Raiatea. Są tu urokliwe zatoczki z przystaniami i domami w malowniczych miejscach, najczęściej należącymi do Francuzów. Na pokładzie stoi wytatuowany pasażer. Tatuaż jest nierozerwalnie związany z kulturą polinezyjską. Robię  rozwodowe” zdjęcia z innym wytatuowanym piratem, na tle wyłaniającej się już zza horyzontu, charakterystycznej wyspy Bora Bora. Pokaźnych rozmiarów marynarz rzuca kotwicę. Schodzimy drewnianym trapem na ląd. Następuje rozładunek towarów. Żegnamy współpasażerów, obsługę statku, a kapitan macha nam chusteczką (chyba do nosa). Przed nami nurkowanie, plażowanie, tatuowanie każdego wolnego centymetra ciała, karmienie rekinów i płaszczek i wszystkie inne przyjemności. Szkoda tylko, że ceny w tym raju przyprawiają mnie o zawrót głowy...

 

Źródło: archiwum ""Globtrotter"

Tekst: Anna von der Kotteck

Zaciekawiła Cię ta historia? Sprawdź  nasze wycieczki  Polinezja Francuska - Rejs katamaranemPolinezja Francuska HawajeAustralia Nowa Zelandia Samoa Fidżi